niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 6:

**********     

Przetarłam zaparowane lustro, uważnie obserwując swoje mokre odbicie. Byłam blada, zmęczona, a pod oczami znajdowały się ogromne wory. Westchnęłam cicho dokładnie się wycierając i nakładając na twarz ciemny makijaż. Po kilku minutach, oznaki zmęczenia, zostały przykryte grubą warstwą pudru. Ostatni raz spojrzałam na siebie i opuściłam pomieszczenie wpuszczając tam Rię. Musiałyśmy się przygotować do włamania do domu Dietera...
     Otwierając walizkę, ciągle analizowałam nasz plan. W teorii był prosty, ale w praktyce... Nie do wykonania. Dziewczynie starszego Kaulitza udało się w jakiś sposób zdobyć plany domu ojca Tay, razem z zabezpieczeniami. Główna brama jest strzeżona, wszędzie rozmieszczone są kamery, nie ma szans na to, aby dostać się tam niezauważonym.
- Musimy przejść górą...- Powiedziała czerwonowłosa wskazując dach na planie.- Jedynie tam nie ma kamery. Założyli, że przy tak dobrej ochronie nikt się nie prześlizgnie.
- Załóżmy, że jakimś dziwnym cudem, ostaniemy się na dach... Co potem?- Zawołałam wpatrując się w czerwony drink, który trzymałam w ręku.
- Potem... Przejdziemy do okna, prawdopodobnie do pokoju gościnnego.- Wskazała miejsce placem.- Sypialnia Dietera jest na samym końcu, zaraz obok sypialni matki Taylor. Jeżeli będziemy zachowywać się cicho, nie usłyszą nas. Przeszukamy wtedy wszystkie pokoje, a gdy znajdziemy pamiętnik... zmywamy się.
-A alarm?- Spojrzałam na nią uważnie. Chyba pamiętała, że cała rezydencja jest zabezpieczona systemem alarmującym? I to nie byle jakim, tylko z najwyższej półki. Jeżeli ktoś spróbuje się dostać do domu od zewnątrz... system automatycznie włącza alarm.
- Mamy trzy szanse... I milion kodów.- Mruknęła zamykając oczy.
     Westchnęłam. Jakim cudem, mając zaledwie trzy próby wpisania tego cholernego kodu, mamy się dostać do środka?!
      Pokręciłam głową ubierając się w czarne skórzane spodnie, koszulkę z napisem ''Kiss'', skórzaną kamizelkę, rękawiczki bez palców i wysokie czarne kozaki. Włosy lekko zakręciłam i związałam w wysoki koński ogon. Byłam gotowa.
-Ria?!- Zawołałam w głąb pokoju, zamykając walizkę i zanosząc ją obok drzwi. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie to zaraz po włamaniu jedziemy prosto na lotnisko. Jeden z pilotów ma tam dostarczyć nasze walizki, więc o bagaż nie musimy się martwić.- Jesteś już gotowa?
-Tak.- Podniosłam wzrok i spojrzałam na czerwonowłosą. Ubrana była w bordowe rurki w kartkę, prześwitującą czarną bluzkę z ćwiekami w kształcie krzyży na piersiach, skórzaną czarną kurtkę i buty na wysokiej szpilce. Włosy rozpuściła i wyprostowała. Wyglądała idealnie...- Wszystko gotowe?- Zapytała, zakładając na rękę bransoletę.
- Oczywiście. Taksówka już jedzie. - Odparłam otwierając drzwi i wychodząc przez nie. Po chwili dołączyła do mnie kobieta i razem skierowałyśmy się w stronę windy. Postronny obserwator, kiedy nas zauważy będzie myślał, że wybieramy się na imprezę, co ułatwiało nam sprawę. Nie możemy wyglądać jak prawdziwe włamywaczki. Zbyt szybko by nas rozgryźli.
     Wyszyłyśmy przed hotel, a w oczy od razu rzucił się nam żółty pojazd. Bez wahania wsiadłyśmy do niego, a Ria podała kierowcy nieznany mi adres. Spojrzałam na nią pytająco.
- Musimy się dostać na dach...- Szepnęła tak cicho, aby kierowca z przodu nas nie usłyszał.- Omijając tak ochronę, aby nic nie zauważyła. A jak to trzeba zrobić? Drogą powietrzną...
     Zaniemówiłam. Ona mówi serio? Co my do cholery mamy skrzydła, żeby latać? Jak ona chce to wszystko zorganizować?
     Po piętnastu minutach jazdy, zatrzymałyśmy się przed starymi magazynami, gdzie stało jedno wielkie czarne auto. Mimowolnie po moich plecach przeszedł dreszcz niepokoju. Nie mam pojęcia, czy Ria nas nie wpakuje w jakieś kłopoty. Niepewnie podążyłam za dziewczyną i stanęłam w bezpiecznej odległości od pojazdu. Pozorny zawsze ubezpieczony.
-Sommerfeld!- Usłyszałam i zauważyłam jak auto opuszcza jakiś wysoki gruby facet. Skrzywiłam się. Kim on jest do cholery?- Kupę lat!
-Tak, tak Federico...- Czerwonowłosa uśmiechnęła się i objęła mężczyznę.- Masz to o co cię prosiłam?
- Oczywiście, moja droga!- Brzuch obcego mężczyzny zatrząsł się od śmiechu. Fuuj... Czy on nie myślał, aby przejść się na siłownię?- Samolot już czeka, auto to samo, a broń... Tam gdzie zawsze.
     Niepewnie zbliżyłam się do rozmawiających, rozglądając się dookoła, czy gdzieś nie czai się jeszcze jakaś osoba, która może być potencjalnym zagrożeniem. Na szczęście nigdzie nikogo nie zauważyłam.
- Dobrze, Fer... Dziękuję ci bardzo.- Facet skinął głową wsiadł do auta, a po chwili już go nie było. Kim on jest?- Dobra, idziemy...
-Kto to był?- Zawołałam biegnąc za czerwonowłosą. Nie znoszę jak ktoś zostawia mnie w niepewności!
-Mój stary znajomy. Załatwił nam szybowiec.- Wyrzuciła z siebie kobieta, a mnie momentalnie zamurowało. Samolot? I to szybowiec? Czy ją do końca pogięło?!
     Weszłyśmy do jednego z magazynów, gdzie stała ogromna maszyna. Nie była nawet w połowie tak wielka jak na normalne rozmiary, ale i tak imponowała swoim rozmiarem. Czy ja dobrze zrobiłam, że postanowiłam trzymać się z Rią? Wiedziałam, że zrobiłam ogromny błąd już wcześniej, kilka lat temu. Mogłam tego wszystkiego uniknąć, nie spotykając Taylor... Ale gdyby nie ona, nigdy nie wyrwałabym się z tego koszmaru... I nie byłabym teraz tym kim jestem.
-Masz pojęcie jak się tym lata?- Rzuciłam zakładając na biodra pas z bronią.- Nie śpieszy mi się na cmentarz...
- Mnie też nie.- Zaśmiała się- Nie ja pilotuję, tylko Rick. Już czeka w środku. Podrzuci nas nad dom Dietera i odleci.
     Westchnęłam kręcąc głową. Ta kobieta jest jeszcze bardziej szalona niż ja. I bądź tu człowieku mądry! Jestem ciekawa z czym jeszcze wyskoczy. Najpierw samolot, a potem co... Lot w kosmos?
     Kiedy skończyłyśmy się uzbrajać, weszłyśmy na pokład, gdzie czekał na nas już wcześniej wymieniony mężczyzna. Spojrzał na nas przelotnie i szybko nacisną kilka guzików. Po kilkunastu minutach, szybowiec zaczął radośnie pędzić po pasie startowym, aż w końcu wzbiliśmy się w powietrze.
- Dobra, powtarzamy plan.- Rzuciłam odpinając pasy i poprawiając ubranie.- Jesteśmy nad domem Dietera i co dalej?
-Skaczemy.
-Pogięło cię Sommerfeld?- Zdziwiłam się.- Od kiedy, aż tak ryzykujesz?
     Kobieta wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się niewinnie. Ile ona jeszcze ukrywa?
-OK, skaczemy, włamujemy się do domu, szukamy pamiętnika i spadamy. Jasne?- Kiwnęła głową, a ja mogłam wygodnie rozsiąść się w fotelu. Nie na długo.
- Zbliżamy się do celu- Usłyszałam głos w głośnikach.
     A więc pora zacząć zabawę.

*********
Przepraszam! Wiem, nie było mnie dwa tygodnie, ale odcinek zupełnie mi nie wychodził :(